piątek, 27 grudnia 2019

nieregularnik #10

Witam, witam i o formę po świętach pytam. ;)
I przyszła ta chwila na ostatni pełny tygodnik w tym roku. Ostatnie dni grudnia podsumuję w krótszym wpisie w Sylwestra, albo w pierwszym odcinku styczniowym (co jest raczej bardziej prawdopodobne gdyż większość normalnych ludzi w Sylwestra świętuje zamiast czytać moje wpisy^^).
No cóż, będę szczera - za wiele to się w ostatnie dni ciekawego nie działo. Niemniej jednak coś tam się wydarzyło, a na dokładkę podzielę się z wami moimi recenzjami: serialu Wiedźmin oraz książki z cyklu Kwiat Paproci, bo dla rozrywki ostatnio nadrabiam ilość pochłanianych literek.
No to co? Gotowi? To jadymy!
Niedziela
Korzystając z handlowej niedzieli udałam się do osiedlowego markietu po Tipi dla Jedynej-Słusznej-Boginki-Oraz-Władczyni-Naszego-Życia-I-Domostwa = kotki imieniem Malutka (bo ciemniejsze plamki sierści nad jej oczkami układają się w literę M). Tak to Tipi wygląda na zdjęciu w gazetce:
A tu już Tipi zasiedlone przez Malutką (widać wyraźnie M na jej łebku)
Mieści się w nim cały kot
I może sobie nawet wygodnie pospać (troszkę szkoda, że sypia jedynie kiedy tipi jest ustawione na moim łóżku co sprawia, że ja nie mam za bardzo miejsca na nogi...)
Całą resztę niedzieli pozwoliłam sobie wykorzystać na oglądanie Wiedźmina 😎
Poniedziałek
Pomijając kupowane na ostatnią chwilę schabiki i szyneczki w programie zabaw znalazła się też wyprawa do miasta ze skierowaniem na Tomograf - jak ktoś nie wie jak takowy wygląda, to kiedyś pokazywałam miniaturkę na blogu:
Potem przeszłam się deptakiem (zaglądając po drodze do sklepów w poszukiwaniu podarków na ostatnią chwilę^^)
Te drzewka udekorowali uczniowie szkoły średniej, którą kilkanaście lat temu skończyłam :)
Zajrzałam też na Plac Ratuszowy (który w innych miastach zwą Rynkiem, a u nas Rynek to Targ handlowy^^) i udało mi się zrobić zdjęcie choinki bez dodatkowych ludzi na tronie - niestety za dnia, więc nie ma takiego efektu "łał".
A tu zdjęcie spod podcieni zwanych arkadami ;)
Zerknęłam do archiwum - tron w tym roku inny ale choinka niemal taka sama - tamta też była bez czubka...
Wracając zauważyłam pana leżącego na trawie a obok niego stało dwóch panów. Okazało się, że pan zasłabł, a panowie byli świadkami, więc zajęli się panem (jakiś inny pan podarował koc żeby pan który zasłabł nie musiał leżeć na gołej trawie) i oczywiście zadzwonili po pogotowie, więc poczekałam razem z nimi żeby się upewnić, że pogotowie przyjedzie, a jak przyjechało to odeszłam. Ucieszyło mnie, że są ludzie, którzy interesują się losem innych. Którzy nie wzięli tego pana za pijaka, a pomogli mu (jak się okazało pan kilka lat wcześniej przeszedł udar, więc miejmy nadzieję, że do drugiego nie doszło). Było też kilka mijających osób, które pytały czy mogą w czymś pomóc. Dobrze wiedzieć, że w bezdusznych czasach wzajemnych oskarżeń o prawactwo, lewactwo, brak wiary i takie tam, są jednak dobrzy ludzie. Dzisiaj (czyli w piątek) też byłam świadkiem jak inny pan w autobusie zasłabł. Pomogli mu inni dobrzy ludzie (ja tylko stałam obok z telefonem w gotowości), ale pan nie chciał żebyśmy wzywali pogotowie i powiedział, że czasem mu się tak zdarza z powodu choroby.
A tu opowiem wam historyjkę z niedzieli, kiedy to wracałam z tipi dla kota. Otóż wracam ja sobie radośnie ze sklepu... a w tym miejscu widzę ja wypięte cztery litery pewnej pani, która postanowiła ulżyć swojemu pęcherzowi. Podszedł do niej z telefonem jakiś pan - może zdjęcia robił, albo filmik kręcił (kto go wie) i tymi słowy do pani się odezwał "w miejscu publicznym?!". Owa chyba nie kojarzyła zbytnio o co mu chodzi - no bo przecież chyba każdy się wypróżnia będąc widocznym niemal z każdej strony świata prawda? Możliwe, że była pijana lub naćpana, bo normalna osoba próbowałaby się schować lub pobiegłaby do marketu po drugiej stronie drogi, w którym znajduje się toaleta...
Tu macie zdjęcie z drugiej strony. Ja rozumiem, że alkohol czy dragi potrafią pozbawić godności i zahamowań, ale mimo tego trochę mnie to zszokowało...
Potem wróciłam do domu i czytałam sobie Wiedźmina. Bo tak mnie naszło, że właściwie kiedyś brat i tata byli fanami tej serii, ale ja wtedy wolałam inny typ literatury. Gdy dorosłam do takich książek, brat wyprowadził się z domu i zabrał całą sagę ze sobą. Tak więc wyszło, że najpierw obejrzałam polski film, potem przeczytałam jedną książkę, która w dodatku nie była pierwszą w serii i dopiero teraz po obejrzeniu serialu od Netflixa zaczęłam czytać wiedźmińską sagę od początku. Tylko, że w ebookach, więc żeby zdobyć wam zdjęcia do recenzji musiałam pojechać do księgarni hihi.
Wtorek
Tak zwana Wigilia (czyli dzień przed świętem). Widzieliście już małpki świąteczne w poście z życzeniami, ale tym razem chcę wyjaśnić dlaczego na jednym było napisane Yule. Yule zwane również Jul (bo też i wymawia się to tak samo) to starogermańskie (znane od starożytności i czasów przedchrześcijańskich) święto Przesilenia Zimowego. Ułożyłabym chętnie napis Szczodre Gody by było bardziej po słowiańsku, ale chyba literek by mi zabrakło albo miejsca na długie słowa (poza tym zdjęcia były też publikowane na moim anglojęzycznym instagramie a oni by nie zrozumieli słowa Szczodry^^). To chrześcijanie tak dopasowali daty swoich świąt, żeby ludziom łatwiej było się przestawić na nową wiarę. Z tego co gdzieś przeczytałam to Jezus naprawdę urodził się w okolicy lata... Mniejsza o to. Ja świętuję przesilenie bo nie wymaga wiary w żadnych bogów a zwyczajne prawa natury - są przesilenia i równonoce? Są. No to je świętuję. Nawiasem mówiąc Wielkanoc też wypada jakoś tak "przypadkiem" w okolicy Równonocy Wiosennej. ;)
Tradycja ozdabiania drzewka pochodzi od starogermańskiego Jul, a różne potrawy (na przykład makowe) mają swoją symbolikę pochodzącą z czasów słowiańskich. To dlatego poszczególne kraje mają różne tradycje związane z grudniowymi świętami. Swoją drogą chyba wolelibyście nie wiedzieć jaką symbolikę ma kropienie przez kapłana potraw na Wielkanoc. Powiem wam tylko, że też jest starsza niż chrześcijaństwo. ;)
Na szczęście w Wigilię też jeszcze sklepy są czynne. Krócej, ale są, więc można kupić brakujące składniki - na przykład chleb i leki. Co do leków to ja wiem, że zawsze gdzieś jest apteka dyżurna, ale lepiej kupić wcześniej i nie musieć lecieć przez całe miasto do jedynej czynnej, która swoją drogą jest najdroższą w mieście i ma jakiś dziwny układ z miastem, bo zawsze ona jest tą dyżurną.
No ten tego. Ja wiem, że jest ciepło i śniegu nie ma ale bez przesady. Żeby po osiedlu tak bez ubranek latać? ;)
Wieczorem zjedliśmy sobie sałatki jarzynowej, wypiliśmy po kubku barszczu i mieliśmy dość ucztowania. Haha. Wręczyliśmy sobie drobne podarki i każdy wrócił do swoich ulubionych zajęć. Ja czytałam dalej Wiedźmina.
Środa
Zrobiłam sobie przerwę od Wiedźmina (zaczęłam drugi tom ale poczułam, że potrzebuję czegoś lżejszego) i zabrałam się za serię Kwiat Paproci autorstwa Katarzyny Bereniki Miszczuk. Na pierwszy ogień poszła Szeptucha. Ostrzyłam sobie zęby na tą serię już jakiś czas. Powiem wam, że się nie zawiodłam chociaż arcydzieło literackie to to nie jest. Niżej opiszę wam więcej. A tu macie barszczyk z uszkami i jest nawet choineczka. Led. Zmieniająca kolory. Bajer. xD
Czwartek
Czwartek to taki sam leniwy dzień jak środa. Jesz, śpisz i czytasz. Szeptuchę pochłonęłam w jedno popołudnie i zabrałam się za Noc Kupały, czyli kolejną część serii. Tą także pochłonęłam w jedno popołudnie. Lekka lektura. Zrobiłam też zdjęcie mojej kolorowej choineczki ledowej. Całe 9zł w markiecie. ;)
A potem namówiłam tatę na mały spacer dookoła bloku i poszukiwanie "grizłoldów". Mało ich w tym roku, a w przyszłym pewnie jeszcze mniej będzie bo prąd ma podrożeć o 12% a to niemała kwota...
Na naszym bloku ozdobiony jeden balkon, na sąsiednim dwa...
Ale na szczęście osiedlowe latarnie co roku też są przystrajane w różne ozdoby. Ładnie to wygląda.
Już miałam się załamać brakiem porządnego "grizłoldowa" aż tu nagle moim oczom ukazuje się to zjawisko:
Niestety bez teleobiektywu to mogłam sobie pomarzyć o dobrym zdjęciu. Macie takie byle jakie żeby było na dowód, że nie zmyślam. ;)
A nawet w święto "w dooooomach z betooonuuuu nie ma wooolneeej miłościiiii" ;)
Udało mi się też podejść blisko do jeszcze jednego siedliska grizłoldów, gdzie były migające światełka ;)
Piątek
Ach Piątek. Wreszcie sklepy czynne. Toteż raniutko, skoro świtanie... po dwunastej w południe znaczy ;) ruszyłam na wyprawę... po chleb, herbatę i jeden zapomniany lek. A przy okazji pooglądałam półki z różnymi produktami. Takimi żabami na przykład.
Takie stworki potworki ale wywołują uśmiech.
W drodze powrotnej trafiłam na "drzwi do wzięcia" ;) Może to wadliwe portale do różnych światów i komuś się nie podobało, że idąc do toalety trafiał do jakiejś krainy albo w przeszłość czy przyszłość. W sumie też by mi się nie podobało gdybym zamiast do cywilizowanej toalety trafiała do średniowiecznego wychodka. ;)
A po powrocie zagłębiam się w tom trzeci Kwiatu Paproci zatytułowany Żerca. Zaraz wam o nim nieco opowiem, ale najpierw Wiedźmin!
Pseudo-recenzja #1 (ze spoilerami)
Od tygodnia świat zachwyca się Wiedźminem lub wręcz przeciwnie - wyraża rozczarowanie produkcją. Firmy korzystają z popularności postaci i wykorzystują ją do reklam:
Swoją drogą nie mam pojęcia jak Samsung działa na potwory. Da się takiego potwora zatłuc smartfonem? Ewentualnie wydziabać oko rysikiem?
Wykorzystali wiedźmina nawet do reklamowania kebaba. Sprytne użycie znaczenia dwóch mieczy. Powszechnie uważa się, że jeden miecz jest na potwory a drugi do walki z ludźmi, chociaż w Ostatnim Życzeniu autor - znaczy się pan Sapkowski - wyjaśnił dlaczego Wiedźmin ma dwa miecze. Otóż na jedne potwory działa srebro, a na inne stal - czy żelazo (w tej chwili miesza mi się tu z serią od Miszczuk gdzie też są potwory, srebro i żelazo). Oprócz tego srebrny jest pokryty magicznymi runami, co wzmacnia jego moc i dlatego zwykle jest owinięty derką i przytroczony do siodła, a Wiedźmin walczy tym drugim, który ma przytroczony do paska na plecach.
A teraz od początku. W serialu mamy do wyboru trzy polskie wersje - napisy, lektor oraz dubbing. Pierwsze dwa czy trzy odcinki obejrzałam z lektorem, a resztę z dubbingiem. Zwykle jestem przeciwna dubbingowi tu jednak muszę przyznać jest naprawdę dobry. Aktorzy są nieźle dobrani, a do tego Netflix pomyślał o tych, którzy są przyzwyczajeni do Żebrowskiego w roli Wiedźmina, bo to on użycza bohaterowi swojego głosu w dubbingu. I bądźmy szczerzy - Polacy umieją wymówić nazwę Chociebuż. W wersji oryginalnej to brzmi jakoś  "hoczebysz" albo nawet gorzej. Do tego na Wyzimę mówią "łyzim" (przez "z""i", a nie "zi" ;) Poza tym w polskim filmie (a także serialu) Żebrowski nie przeklinał (nooo czasem powiedział jakieś "psiakrew"), a tu rzuca "k*wa" i brzmi to doskonale. Perwersyjnie doskonale.
Zgodności z fabułą nie oceniam. Zapowiadali, że to i owo zmienią. Podobał mi się wątek przeszłości Yennefer, której w książkach w ogóle nie było, więc właściwie jest w całości pomysłem twórców serialu. Bardzo dobrym pomysłem dodam. Po przeczytaniu pierwszej książki (bo głównie na niej oparty był pierwszy sezon) stwierdzam, że brakuje mi kilku wątków, a niektóre były opisane lepiej niż zrobili to w serialu, ale serial rządzi się swoimi prawami. Zresztą polski film i serial też stuprocentowo zgodne z fabułą nie były. Ale polski Jaskier jest bliższy mojemu wyobrażeniu. Ten netflixowy jest zupełnie inny. Według aktora, który go gra i podobno czytał książki to Wiedźmin nie Jaskier jest uosobieniem polskiego humoru. Chyba czarnego. Niezłe mają o nas zdanie nie ma co. Zmienili też jego charakter na kolesia, który we wszystkich się zakochuje zamiast rozkochiwać w sobie panienki, co robi książkowy Jaskier i co wpędza go w kłopoty. I uważają ponadto, że Jaskier nie umie śpiewać. Jaskier był wykształcony, a jego ballady były słynne co twierdził nawet Wiedźmin, który uważał Jaskra za swojego przyjaciela.
Realizacyjnie serial jest nierówny. Są odcinki mocne, trzymające w napięciu a są takie które ogląda się z myślą "eeeh niech już się skończy". Są sceny trzymające w napięciu, są sceny niepotrzebnego rozlewu krwi (moim zdaniem można to pokazać lepiej niż tak bezpardonowo uciąć komuś łeb czy rękę i okrasić to strugami krwi), niepotrzebne sceny seksu w stylu "baba na chłopie, chłop na babie, rachu ciachu = tak wygląda seks proszę państwa, już nie musicie oglądać pornola". Poza tym mając takie techniczne możliwości ich smok jest z deka brzydki. Nasz polski widać, że był słaby technicznie ale był za to wielki i ładny. Odtwórca roli Wiedźmina pasuje mi do tej roli. Jest całkiem spoko. Ale dopiero z głosem Żebrowskiego nabiera smaczku.
A teraz ciekawostka. W serialu Netflixa swój epizod ma Maciej Musiał. Gra on rycerza Lazlo na dworze królowej Calanthe. Długo sobie nie pograł ale i sama historia o królestwie Cintry nie jest za długa. Żeby było zabawniej powiem wam, że w polskim filmie i serialu na dworze Calanthe w Cintrze jest Haxo - kasztelan, którego gra... Andrzej Musiał. Nie kto inny a ojciec Macieja Musiała. Widać w Cintrze u Calanthe na służbie jakiś Musiał być musiał. ;)
Podobał mi się serial, ale książki podobają mi się bardziej. Fajnie też się czyta jednocześnie słuchając audiobooka.
Zaczęłam czytać Miecz Przeznaczenia dopiero, więc nie wiem jeszcze jak wyglądało spotkanie Ciri z Geraltem, ale powiem wam, że zarówno w polskiej ekranizacji jak i tej netflixowej jest wyjątkowo telenowelowe... śmiem stwierdzić, że lepiej to zrobili w polskiej wersji bo w serialu netflixa tyle czasu poświęcili tułaczce Ciri w poszukiwaniu Geralta, że zakończenie tego nagłą potrzebą wyjścia do lasu (bo miała jakiś sen) - a i on miał jakieś omamy słuchowe i polazł w las gdzie się wreszcie spotkali - było wyjątkowo głupie...
Nawiasem mówiąc bardzo wam polecam produkcję fanów inspirowaną Wiedźminem:
Pełnometrażowy film sfinansowany metodą zbiórek "co łaska", który można obejrzeć za darmo na YouTube. Rzecz dzieje się pół wieku po zakończeniu ostatniej części sagi o Wiedźminie. A w roli Jaskra ponownie wystąpił Zbigniew Zamachowski. I zdecydowanie podoba mi się dobór aktorki do roli Triss Merigold - jest lepsza niż ta z netflixa. Jest też trochę naszego swojskiego humorku -przekręcenie imienia Geralt na Gierwałt przez jednego z wójtów rozbawiło mnie setnie. Warto obejrzeć. Tym bardziej, że dźwiękowcy jakby nie szkoleni w Polsce, bo zwykle polskie produkcje mają skiepszczone nagrania dźwięku (tu za głośno, tu za cicho) a w tej produkcji jest w sam raz.
Skoro już sobie pomarudziłam o Wiedźmaku to teraz pomaltretujemy słowiańskie romansidło ;)
Pseudo-recenzja #2 (ze spoilerami)
Jak wspomniałam wyżej - słowiańskie romansidło z cyklu Kwiat Paproci. Takie fajne "co by było gdyby" Mieszko nie przyjął chrztu i Polska dalej jest słowiańska, a do tego jest monarchią. Imiona też Polacy noszą słowiańskie. Co drugi chłopak to Mieszko na cześć króla (obecny król to też Mieszko - jakiś trzynasty z kolei). Główną bohaterką jest Gosława Brzózka - w skrócie Gosia - absolwentka medycyny. Mieszczuch i hipochondryczka, która musi pojechać na obowiązkowe roczne praktyki do wiejskiej Szeptuchy. Bo Szeptuchy w tej rzeczywistości to taki przedsionek służby zdrowia - mogą udzielać pierwszej pomocy, leczyć proste choroby a do tego cieszą cię szacunkiem i mogą zarabiać niezła kasę za swoje specyfiki (a przynajmniej Baba Jaga - Jarogniewa - umie się ustawić w życiu i bez mrugnięcia okiem życzy sobie trzy stówy za jakiś proszek czy kremik). Gosława nie jest przekonana do praktyk u Szeptuchy, bo marzy jej się kariera lekarza w szpitalu. Do tego nie wierzy w słowiańskich bogów. Zaszczepiwszy się na tężec i inne możliwe choroby wyjeżdża na wieś. Poznaje tam Mieszka - ucznia lokalnego Żercy Mszczuja - nie wiem skąd pomysł na imię Mszczuj ale powiem wam, że choć zabawne to pasuje do tego konkretnego osobnika, który jest starym alkoholikiem z wyglądu przypominającym żula. Żerca to taki kapłan i jednocześnie wróżbita. Większość wróżów woli używać farby do wróżenia, ale Mszczuj pozostaje przy tradycji zabijania kurczaków - bo może je potem zjeść. Ot spryciarz jeden. I pędzi bimber w piwnicy. Mieszko jest tajemniczym przystojniachą przypominającym walecznego Wikinga - potężny mięśniak. Gośka natomiast okaże się "widzącą", która rodzi się raz na tysiąc lat tak samo jak mityczny Kwiat Paproci. Napar z tego kwiatka daje nieśmiertelność temu kto go wypije. Przepowiednia głosi, że Gosia go musi odnaleźć. Do tego bogowie postanowią sprawić, żeby w nich uwierzyła bo też im się marzy zdobycie kwiatka. Mieszko też by chciał kwiatka ale nie powiem wam dlaczego, bo to byłby za duży spoiler. Powiem wam tylko, że ma on powiązanie z TYM Mieszkiem, który nie przyjął chrztu a mimo to wziął ślub z Dobrawą.
Jak już pisałam to romansidło, więc wiemy wszyscy, że Gośka i Mieszko będą razem. Chociaż wcale to takie łatwe i przyjemne nie będzie. Była żona Mieszka też nieźle namiesza ale dopiero w drugiej książce pod tytułem "Noc Kupały". Będą Wąpierze (czyli takie nasze wampiry) i Strzygi, a Gosława okaże się ignorantką, która niczego nie wie na temat własnej kultury co niejednokrotnie wpędza ją w kłopoty z których ratować muszą ją inni (między innymi Mieszko^^). Obecnie czytam tom trzeci, w którym Mieszko po wydarzeniach drugiego tomu wyjechał i jeszcze nie wrócił. Pojawił się za to nowy Żerca na miejsce Mszczuja. Na moje oko porąbany fanatyk to będzie ale się przekonamy dopiero. Potem zostanie mi jeszcze tylko "Przesilenie" czyli ostatni tom przygód Gosi. Na szczęście autorka przedłużyła nam przyjemność i dodała do tej serii coś w rodzaju prequelu czyli tom Jaga, a w nim wspomnienia Baby Jagi z jej początków jako Szeptuchy, a także co ją łączyło z Mszczujem (częściowo dowiadujemy się tego w tomie drugim).
Bardzo podoba mi się to jaką panikarą jest Gosia. Panicznie boi się kleszczy i zarazków, więc nie pije nawet wody źródlanej. Szkoda, że po drugim tomie to się zmienia i Gosława nie ubiera już swojej zbroi przeciw kleszczom idąc do lasu... ;) do tego zupełnie nie umie gadać z facetami i zdarza jej się palnąć głupotę - "jesteś potężny... jak twój koń" walnie do Mieszka przy pierwszym spotkaniu. Pod tymi względami bardzo jestem do niej podobna. Uwielbiam też przedsiębiorczość Jarogniewy - nie da sobie wcisnąć jajek i kur w zamian za porady. Dla niej liczy się gotówka. Dla bardziej autentycznego wyglądu specjalnie garbi się przy klientach, nosi na włosach kwiecistą chustę i błyska zębami ze sztuczną złotą licówką, a do tego mówi gwarą (tylko przy klientach rzecz jasna). Umie zadbać o swój PR dzięki czemu nie mieszka w rozlatującej się chatce z oddalonym o kilkanaście metrów wychodkiem - ma wygodną willę naprzeciwko tej chatki. Chatka służy jej tylko do przyjmowania klientów - Budowanie marki osobistej ma kobita opanowane do perfekcji, bo cieszy się dużym szacunkiem i ludzie bez marudzenia płacą jej duże sumy za specyfiki, które czasami nie oszukujmy się są zwykłym placebo. ;)
Fajnie, że autorka opisuje też obrzędy świąt słowiańskich. Jeśli wydadzą wam się podobne do chrześcijańskich, to nie jest to nic dziwnego. Już wam wspominałam w tym odcinku tygodnika, że chrześcijanie nałożyli swoje święta na nasze żeby było nam łatwiej je zaakceptować przy zmianie wiary. Powiem wam, że kiedyś miałam Mieszkowi za złe, że przyjął chrzest i zniszczył nasze słowiańskie wierzenia, bo myślałam że była to jego fanaberia, żeby wziąć ślub ale tata wyjaśnił mi, że gdyby tego nie zrobił to Polska dalej byłaby najeżdżana w celu chrystianizacji i być może współcześnie Polski wcale by nie było... Chociaż przyznaję, że szkoda mi bardzo, że świat z książek Miszczuk nie jest rzeczywisty...
No dobra moi mili. Rozpisałam się tym razem.
W nagrodę za wytrwałość częstujcie się czekoladkami z nadzieniem. Ostatnia słodkość w tym roku. Potem muszę wymyślić inne trofeum, albo wróci Sir Kartofel.
Bywajcie! Do zobaczenia w kolejnym odcinku.
Howgh!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za wszystkie komentarze :))