piątek, 15 listopada 2019

nieregularnik #4

Myśl tygodnia:
Siąść na brzegu z przekąskami i obserwować jak tonie Titanic. ;)
---
Odcinek w którym znowu spotykamy się z Panną Anną w celach pogadankowo-konsumpcyjno-spacerowych, a na końcu dostaniecie ciasteczko ;)
No to idziemy. Tak zwanym małym traktem śródmiejskim (czy jakoś tak) do placu ratuszowego gdzie jesteśmy umówieni z Panną Anną. Idziemy z tatą bo tata musi spacerować jak najwięcej.
Robimy sobie przystanek koło Jelonka. Trochę się naczekałam, żeby zrobić mu zdjęcie bo był oblegany przez rodzinki z dziećmi. Z tego wszystkiego na zdjęcie załapał się też kawałek kurtki mojej. No trudno.
Jeśli mowa o tym Mikołaju co prezenty w grudniu daje, to mam nadzieję, że o mnie też nie zapomni. ;)
Jest dopiero listopad... ciężarówek koki i kuli jeszcze żem w tivi nie widziała... A tu już mi w oczy wystawami świątecznymi.
Kuszą mnie tu janiołkami, kimołajami i innymi bałwankami oraz pociungami...
Jeszcze mi nawet pokazują gdzie jest wejście do sklepu, żebym przypadkiem się nie zgubiła oszołomiona zachwytem nad rzekomą urodą tych cudownie tandetnych pierdół z chińskiego szopu.
Ale udało mi się oszukać przeznaczenie! Sklep był zamknięty. Ha! Niehandlowe niedziele na coś się czasem przydają. ;)
Być może pani Krystyna Czubówna jest sympatyczną osobą. Ale ten kot na zdjęciu jest zdecydowanie przestraszony i robi raczej za "antyreklamę".
Zielony świniak się szczerzy do mnie z witryny składnicy harcerskiej.
Łudzę się, że przyciągnęły mnie te świecące kamyczki... ale to zawsze są czerwone buty... Yup. Kocham czerwone buty.
Stolik na wystawie kawiarni. Jeśli kawiarnia jeszcze działa, to muszę ją odwiedzić i sprawdzić. :)
Napotkaliśmy takie obwieszczenie.Film będą kręcili. I sztucznie naśnieżali. Hihi. Potem się okazało, że to sieć mekdoneldz zażyczyła sobie reklamy świątecznej.
Zatrzymaliśmy się przy wystawie z rzeczami nowymi ale stylizowanymi na stare.
Dopiero teraz do mnie dotarło, że na kubeczku jest napisane "Zólw". ;)
W końcu dotarliśmy do rynku i spotkaliśmy pannę Annę, która przybyła z fasonem... na piechotę, bo ten samochód ot tak tam sobie przyjechał przypadkiem akurat w momencie spotkania. ;)
Udałyśmy się do nowej Pizzerii (takie z nas amatorskie recenzentki lokali). Tata zaś udał się do domu, bo nie chciał nam przeszkadzać w "babskich plotach". :)
Pierwszy plus to herbata liściasta - nie torebkowa, jak to zwykle bywa w innych lokalach, które nie specjalizują się w herbacie.
I po oczekiwaniu nadeszła ona. Okrągła królowa Margherita. ;)
Na cienkim cieście. Bardzo cienkim.
Pizza i herbata z cytryną. Mój zestaw idealny od lat.
Pizza naprawdę bardzo dobra. A sam lokal malutki i klimatyczny. Śmiem twierdzić, że są na dobrej drodze do bycia lepszymi od I♥Pizza, która do tej pory była naszą ulubioną. Jeszcze gdyby tylko na tej pizzy pojawiły się prawdziwe listki bazylii zamiast suszonej bazylii zmieszanej z sosem... a możliwość była, bo na ladzie stały doniczki z rozmarynem i bazylią między innymi.
Plus za ciekawą podłogę ;)
I skromny ale schludny wystrój.
Jeśli będziecie w Jeleniej Górze sprawdźcie sami lokal Czosnek & Oliwa. Panna Anna niedawno była znowu. Tym razem sprawdziła makaron. Mówi, że smaczne ale porcja za duża. Także polecamy jedynie głodomorom hihi. ;)
A po dobrym posiłku wybrałyśmy się na spacer. I tu nagle łup-bum i trach! Świat marzeń Panny Anny runął był nagle i nieoczekiwanie, kiedy się okazało, że toitoiki nie poruszają się same, a wymagają do poruszania siły ludzkich mięśni.
W trakcie spacerku było nam dane spotkać ponownie owo autko stare i ładne. A wiecie już przecież, że ja autka stare i ładne lubię.
Mogłam je dzięki temu dokładnie obejrzeć i zrobić kilka dodatkowych zdjęć.
Swoją drogą stało w pobliżu lokalu, w którym jeszcze mnie nie było. Trzeba przetestować. Haha.
Kawa "niebiański obłok" brzmi jak coś co może smakować niemal tak dobrze jak ptasie mleczko. Ja nie piję kawy ale panna Anna jest smakoszką to może sprawdzi i nam powie. Swoją drogą zaintrygował nas smak herbaty nazwany "dziadek maniek" czy jakoś tak. Jestem wielbicielką herbat (za wyjątkiem trawiastych zielonych i dziwnie smakujących czerwonych), więc zapewne spróbuję owego "dziadka mańka". ;)
Wystawa piekarni z jakimś dziwnym tworem typu żółwio-krokodylo-dinozauro-krab albo coś takiego. Nie umiem rozpoznać. ;)
Wystawa second-handu z której spoglądają pluszaki chętne do adopcji. Swoją drogą to niesamowite jak zmienia się wzrok pluszaka. Kiedyś z wystawy antykwariatu spoglądały na nas dwa smutne stare misie, teraz antykwariat zmienił lokal a misie siedzą na kanapie w towarzystwie równie starej lali i o dziwo oczy ich są radosne. :)
Wychodzi na to, że mam własny sklepik. Nawet nie wiedziałam. Chyba się powinnam po tantiemy zgłosić. ;)
Moja stara szkoła. Mieliśmy szkolny sklepik, w którym raz stojąca w kolejce koleżanka z klasy rzuciła swoim ulubionym wtedy przekleństwem "w d*pę jeża"... a potem przybiegła ze śmiechem do nas, bo okazało się, że w kolejce razem z nią stał chłopak o pseudonimie czy nazwisku jeż. xD
Kontynuujemy spacer jeleniogórskimi uliczkami.
Robiąc po drodze postój, bo oczywiście mój wzrok musiał przyciągnąć potłuczony "nocnik"... ;)
Docieramy do zabytkowego Teatru Norwida, który został już oddany do użytku po remoncie.
A na tym spektaklu raz już byłam z Panną Anną. I wybieramy się jeszcze raz. Polecam - koniecznie w wykonaniu duetu Piotr Konieczyński i Jacek Grondowy z Teatru Norwida.
W tej ruinie mieściła się kiedyś szkoła tańca tak zwanego towarzyskiego, do której chodził mój brat - a ja chyba tylko ze dwa razy bo "jewribadi pomarańcze - wszyscy tańczą... ja nie tańczę". ;) Była tam też modelarnia. Mój brat kleił modele. Ja też byłam kilka razy. Cierpliwości starczyło mi na jeden samolot. Ale owszem bawiło mnie to bardziej niż taniec.
Jeśli dobrze rozumiem ten znak, to żeby dostać się do Szklarskiej Poręby, Uzdrowiska albo do dwóch Pałaców trzeba wjechać w ścianę i tam znajduje się jakiś magiczny portal niczym z Chorego Portiera, który przeniesie nas na miejsce?
Nie ma magicznego portalu? To idziemy dalej. Podziwiając po drodze co słońce zachodzące robi z budynkami w oddali.
Nie pytajcie co robi. Oświetla. Każdy to chyba wie. ;)
Kiedyś w szkole foto mieliśmy zadanie zrobić zdjęcia przedmiotów w nietypowych miejscach. Wkładałam wtedy buty do piekarnika, papier toaletowy do lodówki, lampkę biurkową do klozetu i czajnik do pralki. Chyba dlatego kiedy widzę np. spodnie na trawie czy szczoteczkę na chodniku to robię zdjęcie. Chciałam też zrobić zdjęcie martwego szczura ale panna Anna mi nie pozwoliła. Możecie być jej wdzięczni, bo oszczędziła wam drastycznego widoku. ;)
Docieramy do kolejnego magicznego portalu. Tym razem należy się rozpędzić i wjechać w ścianę Uniwersytetu. Ale nie wiem gdzie nas to przeniesie. Znaku nie było. ;)
Następnie spacerkiem mijamy przedszkole, które nieco przypomina obserwatorium meteorologiczne na Śnieżce.
Docieramy do miejsca, w którym kiedyś był mały sklepik osiedlowy do którego "małom dziewczynkom bendonc" wchodziłam po szkole po jakieś smakołyki.
Don Kiszot i Sanczo Pansa. Kiedyś ten skwerek był pusty i co zimę lepiłam tam bałwanka. A raz niedaleko u babci w ogrodzie lepiliśmy z bratem igloo. ;)
Koniec wycieczki. Wracam do domu. Eh miło było.
Nazajutrz wieczorem wyszliśmy z tatą na mały spacer po osiedlu.
"Łysy" świecił pełnią mocy ;)
No i proszę... pamiętacie ostatni wpis? W domach z betonu nie ma wolnej miłości? No to najwyraźniej nie był to odosobniony przypadek. xD Jak oni tak mogą w święto państwowe. ;)
 Kiedy na wietrze powiewają biało-czerwone flagi.
Jeżu Marian... Borze Zielony... Po dwóch dniach bez handlu sklepy otworzyli. ;) Lecimy na szopping. ;) Po drodze mijamy odnowione kamienice...
A także miejsca zaniedbane...
Ciekawe wystawy sklepowe, które są jeszcze w klimacie jesiennym, nie jak te wspomniane wcześniej w klimacie zimowych świąt.
Ktoś tu chyba chciał udowodnić, że umie się podpisać swoim własnym imieniem. ;)
A Byk z pomnika "porwanie Europy" jakiś taki nabzdyczony. Może nie bardzo mu się podoba, że jakaś skrzydlata panienka siedzi mu na grzbiecie. ;)
Widać, że zimno się robi, bo drzewa ubierają sweterki ;)
Trochę pada. Trzeba się schować "pod arkadami".
Ulubiona kawiarnia nie rozczarowuje kreatywnością. ;)
Tata wołowy... czyli inaczej Byk czy może raczej Bawół?
Fiaciki 126p to legenda polskiej motoryzacji - dzięki swojej dostępności sprawiły, że w okresie komuny wielu polaków mogło sobie pozwolić na własny samochód. :)
Wracamy do domu jeszcze jesienią...
Żeby nazajutrz wyjść na zakupy zimą ;)
Pada śnieg, pada śnieg... dzwonią dzwonki saaaaań... ;)
Wiecie... w sumie brak samochodu to zaleta. Zero stresu, że nie odpali, że trzeba szyby skrobać, że opony się zapomniało zmienić na zimowe... ;)
Lubimy z tatą stanąć przy kiosku i poczytać nagłówki. Niektóre bywają śmieszne.
Na przykład ten. "Na miłość poleca grzyba". Czy tylko mnie kojarzy się to z przykrą chorobą miejsc intymnych?
Jingle bells, jingle bells... snow is falling... last christmas... ;)
To wszystko dlatego, że tą reklamę mieli kręcić i chcieli sztucznym śniegiem sypać. ;) Marzanna stwierdziła, że sypnie im prawdziwym. ;)
A nazajutrz wiosna. Jeszcze tylko lato i mogę śpiewać "Jak cztery pory roku Vivaldiegoooooooo!". ;)
Śnieg topnieje, słonko świeci
A my wędrujemy po chleb i warzywa ;) och jak przyziemnie ;)
A pod sklepem wita nas sympatyczny Mały Fiacik ;)
Marzanna nie odpuszcza. Niech sobie Vesna mówi co chce, ale to jest czas Zimy nie Wiosny.
Dlatego skute lodem kałuże to jak najbardziej teraz właśnie mają swój czas.
I kończymy tym zimowym akcentem. Dla wytrwałych nagroda.
Tym razem ciasteczko nie ma zeza. Wygląda raczej na zrezygnowane lub zamyślone. Zjedzcie żeby nie było mu przykro. ;)
Do następnego! Howgh!

2 komentarze:

  1. Strasznie smutny ten ciastek........ A do Tego Taty Wołowego to się przyznaj :) że r zmazałaś ha ha ha

    OdpowiedzUsuń
  2. U nas jeszcze śniegiem nie sypnęło... Czekam na ten moment z jeżącymi się włosami na karku...

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :))