Szanowni Czytelnicy!
Witajcie w kolejnym odcinku tego jakże dziwacznego i nieregularnego Tygodnika! ;)
Miło mi jest bardzo, że jeszcze wam się nie znudził. :D
Będę go tworzyć, dopóki nie powiecie, że macie dość. :D
W tym odcinku opowiem wam jak minął mi pierwszy tydzień na uczelni oraz gdzie się wybrałam na weekend. Tym razem się trochę rozpiszę, ponieważ ostatnio mama moja stwierdziła, że olałam czytelników i odcinek był słabszy. Przepraszam was za to. Nie miałam takiego zamiaru - widać za bardzo chciałam opublikować odcinek przed wyjazdem weekendowym. Na końcu dla wytrwałych Tradycyjny Order z Kartofla!
No to ZIU!
Poniedziałek
Wcześnie rano skoro świt należało się zerwać z łóżeczka, napić herbatki, zjeść śniadanko i udać się do szkoły. ;) Żebym zbytnio nie narzekała na wczesną porę, miasto zaserwowało mi takie miłe widoczki.
W szkole (czyli na uczelni^^) praktycznie wszystkie zajęcia były organizacyjne, więc było dużo gadania i wzajemnego poznawania się. Mam naprawdę świetną grupę.
A po szkole, razem z tatą, wybrałam się na Czarny Protest. Podobno więcej ludzi było przed południem, jak my tam byliśmy nie było ich zbyt wiele, ale najważniejsze, że w ogóle byli i pojawiali się też wspierający protest panowie. Jak mój tata. Szacunek dla was! Ja naprawdę jestem przerażona tym co robi rząd. Coraz bardziej przypomina mi to tworzenie państwa komunistycznego. Jest źle.
Ale nie byłabym sobą, gdybym nie zachwyciła się przy okazji ładnym automobilem.
Wtorek
No co tu dużo gadać. Uczelnia. ;) Dzięki kumpeli z grupy dowiedziałam się, że obiady w T. są smaczne i niedrogie. Wykładowca puścił nas wcześniej, więc razem z "okienkiem" mieliśmy jakieś 2 godziny. W sam raz żeby wyskoczyć do pobliskiego hipermarkieta i się najeść.
Zostało nam trochę czasu przed kolejnymi zajęciami, więc posiedziałyśmy na słoneczku i pogadałyśmy między innymi o kotach.
Potem jeszcze chwila na korytarzu z resztą grupy. Drugi dzień, więc wszyscy się dopiero poznajemy, ale już widać, że wszyscy się dobrze w miarę ze sobą czujemy. Bałam się, że nie znajdę z nimi wspólnego języka, ale na szczęście okazało się, że nie było się czego bać.
Zajęcia z polonistą z "najlepszego liceum w mieście", radnym i czynnym dziennikarzem w jednej osobie. Gdyby mniej używał wyrażenia "w pytkę" (jakoś tak działa mi to wyrażenie na nerwy) i wolniej dyktował (nie nadążam i ręka mi "odpada") byłoby miło, ale nie można mieć wszystkiego. ;) Jestem wdzięczna, że w ogóle idzie nam na rękę i dyktuje, chociaż przecież wcale nie musi, bo to nie szkoła średnia a uczelnia. :)
Środa
Okazało się, że odwołano nam jedne zajęcia z powodu choroby wykładowcy, więc nasz opiekun grupy poszedł nam na rękę i przesunął swoje zajęcia na wcześniejszą godzinę, dzięki czemu mieliśmy krótsze "okienko".
Zyskałam nową "chorobę" po zajęciach z kultury języka. Pani doktor kazała nam wyszukać błędów w tekstach dziennikarskich... i chociaż sama robię błędy często ich nawet nie rozpoznając, bo z polskiego to ja taka odrobinkę noga lewa jestem, to teraz wyszukuję literówki i inne błędy, gdzie popadnie.
Po zajęciach część grupy (nie wszyscy mogli) wybrała się na integrację do baru. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy i pośmialiśmy się. Naprawdę fajni ludzie. Dobrze jest znowu studiować.
Czwartek
Fejzbóczek uświadomić mi raczył, że taki fajny to dzień, którego datę czyta się tak samo w obie strony. No to fajno. Hyhy. Niestety spędziłam go jakoś zbyt zwyczajnie jak na taki ważny dzień. ;) Na tyle zwyczajnie, że właściwie go nie pamiętam aż do momentu, w którym musiałam się wybrać na zajęcia z Aerobiku, bo niestety WF jest dla studentów pierwszego roku obowiązkowy. Wolałabym rehabilitację, ale ta jest dostępna tylko dla studentów z grupą inwalidzką. Peszek. Ale w sumie może dzięki temu schudnę i nie będzie tak źle?
Padało, więc wybrałam się na zajęcia samochodem. Nie było gdzie zaparkować pod szkołą, więc musiałam kawałek dalej. To troszeczkę absurd, że szkoła ma fajny i praktycznie pusty parking, ale nie pozwala wjechać studentom na teren kampusu. Owszem jest parking dla studentów, ale zbyt mały, przez co większość stawia auta w uliczkach i placykach kawałek dalej.
Nie będę jednak aż tak bardzo narzekać, bo przynajmniej zrobiłam zdjęcia graffiti namalowanego na ścianach uczelnianego tunelu (część trasy kolejowej tamtędy przebiega).
Ja naprawdę nie kłamię. Lało jak z cebra.
Ale fajne jest to graffiti
Pierwsze zajęcia były organizacyjne. Dowiedziałam się, że w sumie to z moim kręgosłupem powinnam była wybrać basen, ale chciałam mieć WF w inny dzień niż zajęcia teoretyczne. Bywa.
Wracałam jak było ciemno... podjechałam do B. w drodze powrotnej, zrobiłam zakupy, wróciłam do auta i "seprajz", kluczyk nie działał. Wsiadłam otwierając normalnie zamek, zadzwoniłam do taty i w czasie tej rozmowy kluczyk zadziałał, więc mogłam wrócić do domu (blokada zapłonu). Nie mam pojęcia co się stało, podejrzewam lampę miejską o niecne czyny mieszania polem elektromagnetycznym czy coś takiego, ale to dziwne by było. No nic. Grunt, że dojechałam do domu. Jak ktoś ma pomysł to chętnie się dowiem. Problem z bateryjką w kluczyku odpada, bo od tamtej pory kluczyk działa normalnie.
Piątek
Co robimy jak mamy wolne? Idziemy na zakupy i oglądamy wystawy sklepowe. Hihi. Mam słabość do pluszaczków. Tak mi się ten piesek spodobał, że musiałam go uwiecznić.
Ten piesek też był uroczy :D
A ta naklejka mnie rozbawiła. Chcę taką samą. :D
Sobota
Olać tydzień. Mogłabym cały odcinek zrobić tylko o weekendzie. Dzięki mojej fantastycznej kuzynce było bajecznie. I nawet podróż męcząca mi tego nie zepsuła. Kuzynka zaprosiła mnie na Festiwal Światła w Łodzi. Mieszkamy obie na dwóch krańcach Polski, więc spotkanie się pośrodku drogi było idealną opcją. Niestety jedyną opcją podróży do Łodzi była ośmiogodzinna jazda autobusem. Długa bo - między innymi - z postojem godzinnym we Wrocławiu.
Niestety, ponieważ za każdym razem powoduje to u mnie migrenę. Ale nawet ta migrena nie zepsuła mi weekendu.
Kiedy kto inny siedzi za kierownicą, można spokojnie oglądać widoczki, co jest niewątpliwie zaletą autobusów. ;) Na zdjęciu Samolot w Wieruszowie. W tym samolocie podobno mieściła się kawiarenka. Przyjaciółka ze studiów mamy tam mieszka i mama kiedyś w tym samolocie ponoć była. :)
Kolejny dłuższy postój. Sieradz. Na szczęście tylko 15 minut. Na zdjęciu stare autobusy, które wciąż służą dzielnie ludziom na krótszych trasach.
Wreszcie po ponad ośmiu godzinach dojechałam. Na zdjęciu dworzec PKP Łódź Kaliska. PKS znajduje się obok.
Piotrkowska moja ukochana. Brakowało mi jej od czasu, kiedy zrezygnowałam ze studiów mgr.
Na tych zdjęciach jeszcze pusta, bo Festiwal odbywa się po zapadnięciu zmroku. Wtedy na Pietrynie były tłumy! Tętniła życiem!
Iluminacje budynków były bajeczne!
Najłatwiej mi porównać to do Grających Fontann. Tylko, że zamiast unoszącej się wody w rytm różnych dźwięków - tutaj wyświetlały się kolorowe obrazy.
Dzięki temu budynki wyglądały jakby były animowane
Jedynym minusem były bachory ze wskaźnikami laserowymi, które odrobinkę psuły efekt.
Ale działo się nie tylko na Pietrynie. W parkach również.
Najlepsze były meduzy zawieszone na drzewach.
Poruszały się jak prawdziwe :D
Była też rzeka z niebieskich butelek plastikowych
Ale to meduzy skradły moje serce
Były mega
Te sukienki też były fajne
Ludzie chodzili z różnymi świecącymi ozdobami na głowach. W przyszłym roku ja też będę. Hihi.
Oświetlone były też pomniki - na co dzień niepozorne.
Trochę kolorowego światła i od razu ciekawiej ;)
Wracamy na Piotrkowską. Te wielkie lampy były po prostu świetne. Na zdjęciu tego nie widać, ale każda świeciła w innym kolorze.
Podświetlona fontanna też wygląda ciekawiej niż normalnie.
Pokazy na budynkach były jednak tym, co robiło największe wrażenie.
Budynki zdawały się żyć.
Pokazy były powtarzane z kilkuminutowymi przerwami, żeby ludzie zdążyli przejść od jednej atrakcji do drugiej i nie przegapili żadnego pokazu. Było - wybaczcie określenie - zajebiście! Wybierzcie się koniecznie za rok jeśli będziecie mieli możliwość. Naprawdę warto.
Niedziela
Obudziłam się z migreną, która nie chciała odpuścić od podróży do Łodzi. Wzięłam S. rozpuszczalną i "naćpana od rana" pojechałam z kuzynką i jej synkiem do Muzeum Kinematografii.
Po drodze zahaczyliśmy o galerię handlową celem konsumpcji śniadania ;) oraz zaopatrzenia się w inne takie tam jak plastry, kasa czy prowiant na podróż powrotną. Pod Galerią Łódzką spotkałyśmy Psa Ferdynanda (podaję nazwę galerii jedynie po to, żebyście mogli go odnaleźć).
Nawet Kiki nieco przestraszona całą tą podróżą (odmówiła udziału w Festiwalu - została w hotelu - jej strata) wyskoczyła z torby i zrobiła sobie z Ferdynandem zdjęcie.
Fajna fontanna jest w tej galerii tak nawiasem mówiąc ;)
A niedaleko muzeum takie fajne malunki :) takie lubię - to nie to, co baźgraje byle jakie, byle tylko oznaczyć budynek czy skrzynkę, jak pies oznacza teren moczem.
A przed muzeum miła niespodzianka! Filemon z Bonifacym!
Muzeum Kinematografii to bardzo fajne miejsce. Znajdziecie tam stare stoły montażowe przy których kleiło się filmy i wycinało niepotrzebne klatki.
Eksponaty z filmów także (tu kinematograf z filmu "Historia Kina w Popielawach")
Reflektory i projektory (Kiki chciała zdjęcie na pamiątkę^^)
Strój, w którym Pola Negri zagrała ostatnią rolę.
Stare kamery telewizyjne
Bycie operatorem wymagało kiedyś sporo siły, więc raczej nie robiły tego kobiety.
Ponieważ muzeum mieści się w pałacu Karola Sheiblera można podziwiać także niesamowite wnętrza i piece kaflowe
prawdziwe perełki :)
można też zobaczyć jak kiedyś wyglądał przykładowy plan filmowy :)
Muzeum jest interaktywne ;) Przygotowano miejsca dla turystów, w których mogą robić sobie popularne "selfiaczki" :D
Jest też coś co zachwyci lalkowiczów :) Lalki z filmów animowanych :D
Jest też plan filmu animowanego - można się tam poczuć jak Guliwer w Krainie Liliputów.
Lalki robią wrażenie
A na górze jest Kraina Animacji :)
Jest Plastuś!!!
I mały pingwin Pik-Pok!
młode pokolenie pewnie nawet nie kojarzy...
I Colargol!
Oraz mój ukochany Miś Uszatek, co klapnięte uszko ma!
Miś ma swój pokoik z łóżeczkiem i przygotowaną na wieczór piżamką!
Jest też Porwanie Profesora Gąbki, Bartolini Bartłomiej herbu Zielona Pietruszka Mamma Mia, Smok Wawelski i Szpieg z Krainy Deszczowców - Don Pedro Karrramba!
Wszystko co dobre trwa niesłychanie krótko, więc trzeba było wsiąść do tramwaju i pojechać na dworzec.
Zdecydowałam się wracać pociągiem.
Dużo wygodniej i szybciej niż autobusem.
Autobusu nie dało się jednak uniknąć. Pociąg jechał tylko do Wrocławia.
Ale autobus na krótkiej trasie nie jest wcale zły.
A po podróży trzeba było iść spać, bo nazajutrz uczelnia...
Podsumowując: Było genialnie! Ten weekend naładował mi akumulatory na cały tydzień!
A teraz już was dłużej nie nudzę i niniejszym przyznaję wszystkim wytrwałym:
Order z Oświeconego Kartofla, który Świeci Przykładem Mamma Mia ;)
Do następnego!
Baaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaj!
Wasza Oświecona Imago ;)
Cudny odcinek! Jeszcze tu wrócę! Lalki i postacie z filmów rewelacyjne!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że klimat na uczelni sprzyja dobremu samopoczuciu wszelakiemu - to bardzo ważne. ;-) Ja również mam słabość do pluszaków. Nie wiem skąd to się wzięło, ale zauważam nasilenie tejże słabości w ciągu ostatnich kilku miesięcy :D. W każdym razie, skutkuje przygarnianiem kolejnych zabawek pod mój jakże niewielkim dach... i spaniem z... misiem. :P Ech... Do Łodzi mam znacznie bliżej niż do Twojego miasta (trochę lepiej jak godzina jazdy) i powiem szczerze, że często tam bywam. Głownie wtedy, kiedy przemieszczam się w inne rejony Polski, czy świata, bo z Łodzi są bardzo dobre połączenia. :-) To miasto ma wiele urokliwych uliczek i mam do niego sentyment, choć nie jest na mojej subiektywnej liście "najpiękniejszych" miast Polski. :-) Małpeczka chyba wystraszyła się ogromu imprezy, stąd jej decyzja o pozostaniu w ciepłym pokoju :-) Dobrze, że chociaż odważyła się na spacer po okolicy. :-) Pan Ferdynand jest świetny... Zresztą Filemon i Bonifacy także... Ech... Bajki mojego dzieciństwa (jestem 1983 rocznik)... Zrobiło mi sie ciepło na sercu, oglądając te wszystkie postaci na fotkach z Twojej wizyty w muzeum... Pik - Pok, Koralgol, Miś Uszatek - uwielbiałam ich. :-) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńKobieto! niesamowita relacja - aż Ci zazdroszczę,
OdpowiedzUsuńże mogłaś tyloma atrakcjami oczęta swe napaść -
i oczywiście ogromnie się cieszę, żeś to nam na
wielu fotach przybliżyła!!!
iluminacje, graffiti, piece oraz lalki - CUDO!!!
chętnie bym zgarnęła z planu panienkę w czerwieni!
Cudeńka , cudeńka !!! :):)
OdpowiedzUsuńTe światła są niesamowite! Chciałabym pojechać za rok je obejrzeć, strasznie mi smaka narobiłaś ;-)
OdpowiedzUsuńOOOOOOO!!!! Już co prawda widziałam na fesjbóku ale i tak...te światła są zachwycające! Poza tym mimo że chyba jestem już "młodszym pokoleniem" nadal pamiętam Pik-poka więc jak go zobaczyłam na zdjęciu to aż mi się cieplutko w serduszku zrobiło! :)
OdpowiedzUsuńMiłego wieczora~
Fantastyczne te świetlne iluminacje!
OdpowiedzUsuńBombowy Tygodnik, ale wpis o światłach to największa atrakcja! Nie miałam pojęcia, że to tak fajnie wygląda! Trzymaj się na uczelni i chłoń wiedzę :))) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń